Po 7 godz dojechalismy. Przed dworcem zgraja taksowkarzy i rikszarzy. Podajemy nazwe hotelu i za 60 Rs jedziemy. Jechalismy dlugo, wyjechalismy na przedmiescia. Wtedy riksza zdechla. Indus zapewnil nas, ze to nie problem, bo jestesmy 100 m od hotelu. I bylismy... Tylko nie od tego co chcielismy. Wiec trzeba sie przesiasc do innej. Zatrzymujemy, targujemy sie i jedziemy z kierowca, ktory wie gdzie jest nasz upragniony hotel. Niestety, Indusowi tylko sie wydawalo, ze wie i w sumie po 2 godz jezdzenia bylismy w punkcie wyjscia, czyli na dworcu. Trudno, musimy szukac na piechote, bo ochoty na przejazdzki po Bikanerze nikt nie ma. Pozostawiwszy dziewczyny z plecakami wyruszylismy z Rafalem P. na poszukiwania jakiegos lokum. Niestety, nie mamy szczescia, w Bikanerze jest miesiac slubow i hotele sa zapelnione. Szukamy, pytamy, pora pozna, wiec nasze wymagania co do standardu systematycznie sie obnizaja. W koncu znajdujemy dwa wolne pokoje niestety to nora. Powrot do zon, spowrotem do hotelu, krotka narada i negocjacje. Pozno, wiec trzeba brac co jest. Zostajemy! Placimy i idziemy sie rozpakowac. Niestety, po dokladniejszych ogledzinach pokoju jestesmy bliscy rozpaczy. Lozka stare ze smierdzacymi materacami, poduszka i przescieradlo brudne i poplamione, na scianach grzyb, okna sie nie domykaja (widok na ruchliwa ulice), a do lazienki lepiej nie wchodzic. Choc hotel nosi dumna nazwe Hotel DeLux to dno. Nie sposob tam wysiedziec, wiec wychodzimy cos zjesc.
Hotel Deluxe. Foty nie oddaja brudu, a na pewno nie smrodu:)
To byla najsmutniejsza kolacja podczas pobytu. Wszyscy sie zalamalismy - ale w Indiach tak nie wolno. Trzeba wziac sie w garsc. Wspolnie ustalilismy, ze jedyny sposob na poprawe humorow to zmienic hotel. Godzac sie z utrata 350 Rs szukamy dalej. Gdy juz stracilismy nadzieje Aurelia i Rafal P. trafili na kafejke internetowa, a wniej na wlasciciela, posiadacza rodzinnego hotelu tzw. Guest House. Mlody, bystry Indus zaproponowal obejrzenie pokoi. Wtedy chyba pierwszy raz w zyciu jechali we trojke na motorze. Tam o niebo lepiej. Cicho, czysto oraz mila atmosfera. Wracaja po bagaz i po nas. Nauczylismy sie w Indiach podejrzliwosci, wiec ja z Honoratka zostaje, a Aurelia i Rafal P. jada na dokladny rekonesans. Ich podroz do nowego hotelu nie obyla sie bez dlugiej przejazdzki, bo kierowca anafalbeta (to norma) nie wiedzial gdzie to jest (jak sie okazalo to bylo 1 km dalej). To chyba tutaj standard. Musimy do nich dolaczyc. Pakujemy sie i lapiemy riksze. Zbiera sie tlum rikszarzy, Honoratka posrodku nich, probuje znalezc kogos kto wie jak dojechac. Jeszcze nigdy nie widzialem jej tak zdenerwowanej, krzyczy, mocno gestykuluje, a wszyscy kiwaja glowami i mowia yes yes (to znaczy ze Indus nic nie rozumie). Honoratka stoi z wizytowka hotelu, a na odwrocie mapa dojazdu.
Hotel Deluxe. Foty nie oddaja brudu, a na pewno nie smrodu:)
To byla najsmutniejsza kolacja podczas pobytu. Wszyscy sie zalamalismy - ale w Indiach tak nie wolno. Trzeba wziac sie w garsc. Wspolnie ustalilismy, ze jedyny sposob na poprawe humorow to zmienic hotel. Godzac sie z utrata 350 Rs szukamy dalej. Gdy juz stracilismy nadzieje Aurelia i Rafal P. trafili na kafejke internetowa, a wniej na wlasciciela, posiadacza rodzinnego hotelu tzw. Guest House. Mlody, bystry Indus zaproponowal obejrzenie pokoi. Wtedy chyba pierwszy raz w zyciu jechali we trojke na motorze. Tam o niebo lepiej. Cicho, czysto oraz mila atmosfera. Wracaja po bagaz i po nas. Nauczylismy sie w Indiach podejrzliwosci, wiec ja z Honoratka zostaje, a Aurelia i Rafal P. jada na dokladny rekonesans. Ich podroz do nowego hotelu nie obyla sie bez dlugiej przejazdzki, bo kierowca anafalbeta (to norma) nie wiedzial gdzie to jest (jak sie okazalo to bylo 1 km dalej). To chyba tutaj standard. Musimy do nich dolaczyc. Pakujemy sie i lapiemy riksze. Zbiera sie tlum rikszarzy, Honoratka posrodku nich, probuje znalezc kogos kto wie jak dojechac. Jeszcze nigdy nie widzialem jej tak zdenerwowanej, krzyczy, mocno gestykuluje, a wszyscy kiwaja glowami i mowia yes yes (to znaczy ze Indus nic nie rozumie). Honoratka stoi z wizytowka hotelu, a na odwrocie mapa dojazdu.
-Do you know where is this hotel? (wiesz gdzie jest ten hotel)
-Yes
-Ok, show me which way should we go? (pokaz w ktora strone mamy sie udac)
-50 rupies (50 rupi)
-Show my the way!!! (pokaz ta droge)
-40 rupies (40 rupi)
-Ok bye!!! (dobra spie....j)
I tak kilka razy.
Nie wiem jak oni na zycie zarabiaja, nie wiedza gdzie jechac a cene podaja. W koncu dzwonimy do hotelu Jamna Vilas (tel. 9887713534- Rinku) i dajemy telefon rikszarzowi - niech recepcjonista sie meczy. Ok trafiamy na miejsce i zycie znow nabiera barw.
Rankiem wsiadamy w samochod z Rinku (wlasciciel) i za 1400 rs (94 zl) jedziemy na calodniowa wycieczke w miejsca, ktore nas interesuja, czyli Swiatynia Szczurow i farma wielbladow. Po drodze zwiedzamy b.stare mauzolea - jest interesujaco.
Choc sama Swiatynia Szczurow nie zrobila na nas wrazenia, to chociaz Honoratka troche sie z tymi gryzoniami oswoila i przestala sie ich bac (jednego nawet poglaskala).
Farma wielbladow to bardzo fajne miejsce. Mozna sie przejechac na tym zwierzeciu za jedyne 20 rs (1,40 zl), a za 6 rs (0.04 zl), mozna napic sie wielbladziego mleka. Nie polecam - smakuje jak lekko skwasniale krowie mleko.
Pod wieczor Rinku podwozi nas na pociag, ktorym nocnym kursem jedziemy znow do Delhi.
Pod wieczor Rinku podwozi nas na pociag, ktorym nocnym kursem jedziemy znow do Delhi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz