piątek, 26 listopada 2010

Delhi

Autor: Rafal P.

Tibetans Colony
Kolejny raz w Delhi. Tym razem postanowilismy zatrzymac sie w dzielnicy tybetanskiej. To dla nas zupelnie nowe doswiadczenie. Indusi stanowia tu moze z 1% mieszkancow. Od razu widoczny jest brak smieci oraz brak jakichkolwiek naganiaczy z ktorymi dotychczas sie zmagalismy. Myslelismy ze w Delhi jest to niemozliwe. Brak krow I wszelkich pojazdow mechanicznych. Panuje tu bloga cisza, raz po raz przerywana szczekaniem psow, ktore wydaja sie lepiej odzywione od setek innych psow widzianych w innych czesciach Delhi. Dzielnica jest malutka, kilkanascie waziutkich uliczek wypelnionych warsztatami, sklepikami I straganami. Nielatwo tu znalezc hotel. Nie sa one wyraznie opisane nie latwo tez o jednoznaczne wskazanie przez pytanych.  Latwiej znalezc restauracje z pysznymi potrawami zupelnie innymi niz hinduskie. W menu jest drob, wieprzowina oraz co najbardziej zaskakujace - wolowina (czyli swiete krowy). W oczy zuca sie duza ilosc mnichow I mniszek ubranych w dlugie bordowe szaty oraz z ogolonymi glowami. Srodek dzielnicy stanowi niewielki plac, przy ktorym znajdujemy swiatynie buddyjska z wiszacymi na sznurkach choragiewkami modlitewnymi. Wielu ludzi modli sie wykonujac przy tym codzienne czynnosci. Wyspiewujac pod nosem mantry, przesuwajac w palcach kuleczki swych rozancow potrafia jednocesnie handlowac oraz twardo sie targowac. To dumny narod I rzadko okazuje emocje. W kontaktach w sklepie, hotelu czy restauracji czulismy sie nieraz nieco ignorowani. Nie sa wylewni I skorz do rozmowy. Sa dobrze ubrani i sprawiaja wrazenie lepiej wyksztalconych co podkresla ilosc ksiegarni, z ktorych witryn zawsze i  spoglada usmiechniety Dalaj Lama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz