http://www.imperiahome.pl/
Lotnisko w Delhi zrobilo na nas zupelnie inne wrazenie niz sie spodziewalismy, duze, nowoczesne - przede wszystkim czyste. Jednak przedsmak indyjskiej opieszalosci urzednikow mielismy juz przy odprawie paszportowej. Sprawdzanie paszportow i deklaracji celnych trwalo, trwalo i trwalo... Myslelismy, ze w kolejc zastanie nas swit, chodz przed nami stalo nie wiecej jak 12 osob. ..
Po wyjsciu z lotniska oprocz chmary taksowkarzy i rikszarzy, przywital nas niewyobrazalny smog. Kazdy wdedch to jak inhalacja z rury wydechowej. Pozniej bylo juz w znacznie szybszym tempie - bardziej zywiolowo - czyli jazda taksowka po ulicach Delhi. Po kilku minutach samo nasuwa sie skojarzenie z gra komputerowa "Destruction derby", z ta tylko roznica, ze ma sie tutaj tylko jedno zycie. Okolo 3 godziny w nocy dotarlismy (to cud) na dzielnice Pahar Ganj i pomimo obaw Aurelii ze znalezieniem hoteu nie bylo problemow. W Indiach, jak tylko bialy wystawi noge z taksowki od razu jest wokol niego pieciu pomocnikow, dla ktorych nie ma rzeczy niemozliwych. Spacer w nocy po Main Bazar (glowna ulica handlowa) w towarzystwie dwoch tubylcow nie nalezy do relaksujacych czynnosci. Brudno, pusto i smierdzaco. Gdy w pewnym momencie tubylcy skrecili w tak waska i ciemna uliczke, bylem niemal pewien, ze moj odchamiacz pojdzie w ruch. Obawy okazaly sie bezpodstawne, bo po chwili stalismy w recepcji - na pierwszy rzut oka - w calkiem niezlym hotelu. nasze zdziwienie standardem zostalo szybko rozwiane po obejrzeniu hotelowych pokoi. Po prostu NORA :) ale o 3 nad ranem i zmeczeniem siegajacym zenitu, nasze wymagania zostaly zredukowane do minimum. Lozko, lazienka z ciepla woda w zupelnosci nam wystarczylo. "Krotki" wpis do ksiazki meldunkowej, uiszczenie oplaty w wysokosci 400rs (ok 26 zl) za pokoj i juz mielismy swoj kat. Wprawdzie troszke przeplacilismy, ale zmeczenie nie pozwolilo nam szukac dalej.
Rankiem, tak okolo 6, wczesniej zupelnie pusta ulica ozyla. Setki straganow i sklepikow, tysiace ludzi i kakofonia indyjskiej muzyki ukazala nam prawdziwe oblicze Indii. Dla mnie bylo OK - taki orientalny balagan mi sie spodobal, Aurelia byla w siodmym niebie, bo jak twierdzi Pahar Ganj to dla niej jak drugi dom. Rafal P. stwierdzil, ze baza stal sie czystszy (nie moglismy sobie wyobrazic, ze moglo byc brudniej ha ha ha). Z Honorata bylo zupenie inaczej. Po kilku godzinach zaskoczyla nas pytaniem "ile dni zostalo do powrotu do domu?" :) Chyba jej sie nie spodobalo, co mozna bylo przeczytac z jej twarzy. Z reszta zapytana o zdanie, co sadzi na temat Delhi, powiedziala "smrod i brud". Stale odliczala godziny do odjazdu z Delhi i swoja mina nie pozwalala nam zapomniec, ze jest tym miejscem mocno zniesmaczona i rozczarowana. Stwierdzila "telewizja klamie" :)
Na pobyt w Delhi przeznaczylismy jeden dzien, ktory zlecial jak z bicza strzelil. Przyszedl czas na poinformowanie telefoniczne rodziny i znajomych, ze u nas wszystko OK i zyjemy. Z ekonominczego punktu widzenia zakup tutejszej karty GSM wydal sie calkiem uzasadniony. Koszt polaczen jest tu naprawde niski, ale... No wlasnie, w Indiach musi byc zawsze jakies "ale"... Wyposazenie w ksero paszportow, wiz, zdjecia paszportowe i wizytowke hotelu (wszystko sie przydalo) udalismy sie do punktu obslugi klienta tutejszego operatora. No i sie zaczelo. Lokal 2 m na 2 m. W srodku cztery osoby, ktore jak sie okazalo pelnia tutaj rozne i wazne funkcje. Sprzedawca, wlascieciel, facet od rozmieniania pieniedzy i jeden gosc, ktory praktycznie nie robil nic oprocz zapewniania nas, ze potrwa to jeszcze tylko kilka minut, ale wiekszosc czasu spedzal na lansowaniu sie przy zaparkowanym motocylku. Wypelnilismy sterty dokumentow, dziesiatki podpisow, wplaceniu 150 rs (+ 500 rs za doladowanie) i juz bylismy wlascicielami kart SIM. Niestety karty trzeba bylo jeszcze aktywowac.
Wlasciciel zapewnil nas, ze potrwa to kilka minut, zainkasowal pieniadze, telefon schowal do szuflady i znaiknal pod pretekstem aktywacji kart. No wiec czekamy, i czekamy, i czekamy... Po godzinie zaczelismy sie niecierpliwic. Wowczas pan od lanserki powiedzial, ze potrwa to tylko jeszcze 4 minuty. Niestety nasza cierpliwosc sie juz skonczyla. Stanowczo zarzadalismy zwroty pieniedzy i telefonow. Wowczas stal sie cud - wrocil wlasciciel, telefony wrocily do nas, byly aktywne i gotowe do pracy. Podsumowujac - zakup kart zajal nam cos ponad 1.5 godziny.
Lotnisko w Delhi zrobilo na nas zupelnie inne wrazenie niz sie spodziewalismy, duze, nowoczesne - przede wszystkim czyste. Jednak przedsmak indyjskiej opieszalosci urzednikow mielismy juz przy odprawie paszportowej. Sprawdzanie paszportow i deklaracji celnych trwalo, trwalo i trwalo... Myslelismy, ze w kolejc zastanie nas swit, chodz przed nami stalo nie wiecej jak 12 osob. ..
Po wyjsciu z lotniska oprocz chmary taksowkarzy i rikszarzy, przywital nas niewyobrazalny smog. Kazdy wdedch to jak inhalacja z rury wydechowej. Pozniej bylo juz w znacznie szybszym tempie - bardziej zywiolowo - czyli jazda taksowka po ulicach Delhi. Po kilku minutach samo nasuwa sie skojarzenie z gra komputerowa "Destruction derby", z ta tylko roznica, ze ma sie tutaj tylko jedno zycie. Okolo 3 godziny w nocy dotarlismy (to cud) na dzielnice Pahar Ganj i pomimo obaw Aurelii ze znalezieniem hoteu nie bylo problemow. W Indiach, jak tylko bialy wystawi noge z taksowki od razu jest wokol niego pieciu pomocnikow, dla ktorych nie ma rzeczy niemozliwych. Spacer w nocy po Main Bazar (glowna ulica handlowa) w towarzystwie dwoch tubylcow nie nalezy do relaksujacych czynnosci. Brudno, pusto i smierdzaco. Gdy w pewnym momencie tubylcy skrecili w tak waska i ciemna uliczke, bylem niemal pewien, ze moj odchamiacz pojdzie w ruch. Obawy okazaly sie bezpodstawne, bo po chwili stalismy w recepcji - na pierwszy rzut oka - w calkiem niezlym hotelu. nasze zdziwienie standardem zostalo szybko rozwiane po obejrzeniu hotelowych pokoi. Po prostu NORA :) ale o 3 nad ranem i zmeczeniem siegajacym zenitu, nasze wymagania zostaly zredukowane do minimum. Lozko, lazienka z ciepla woda w zupelnosci nam wystarczylo. "Krotki" wpis do ksiazki meldunkowej, uiszczenie oplaty w wysokosci 400rs (ok 26 zl) za pokoj i juz mielismy swoj kat. Wprawdzie troszke przeplacilismy, ale zmeczenie nie pozwolilo nam szukac dalej.
Rankiem, tak okolo 6, wczesniej zupelnie pusta ulica ozyla. Setki straganow i sklepikow, tysiace ludzi i kakofonia indyjskiej muzyki ukazala nam prawdziwe oblicze Indii. Dla mnie bylo OK - taki orientalny balagan mi sie spodobal, Aurelia byla w siodmym niebie, bo jak twierdzi Pahar Ganj to dla niej jak drugi dom. Rafal P. stwierdzil, ze baza stal sie czystszy (nie moglismy sobie wyobrazic, ze moglo byc brudniej ha ha ha). Z Honorata bylo zupenie inaczej. Po kilku godzinach zaskoczyla nas pytaniem "ile dni zostalo do powrotu do domu?" :) Chyba jej sie nie spodobalo, co mozna bylo przeczytac z jej twarzy. Z reszta zapytana o zdanie, co sadzi na temat Delhi, powiedziala "smrod i brud". Stale odliczala godziny do odjazdu z Delhi i swoja mina nie pozwalala nam zapomniec, ze jest tym miejscem mocno zniesmaczona i rozczarowana. Stwierdzila "telewizja klamie" :)
Na pobyt w Delhi przeznaczylismy jeden dzien, ktory zlecial jak z bicza strzelil. Przyszedl czas na poinformowanie telefoniczne rodziny i znajomych, ze u nas wszystko OK i zyjemy. Z ekonominczego punktu widzenia zakup tutejszej karty GSM wydal sie calkiem uzasadniony. Koszt polaczen jest tu naprawde niski, ale... No wlasnie, w Indiach musi byc zawsze jakies "ale"... Wyposazenie w ksero paszportow, wiz, zdjecia paszportowe i wizytowke hotelu (wszystko sie przydalo) udalismy sie do punktu obslugi klienta tutejszego operatora. No i sie zaczelo. Lokal 2 m na 2 m. W srodku cztery osoby, ktore jak sie okazalo pelnia tutaj rozne i wazne funkcje. Sprzedawca, wlascieciel, facet od rozmieniania pieniedzy i jeden gosc, ktory praktycznie nie robil nic oprocz zapewniania nas, ze potrwa to jeszcze tylko kilka minut, ale wiekszosc czasu spedzal na lansowaniu sie przy zaparkowanym motocylku. Wypelnilismy sterty dokumentow, dziesiatki podpisow, wplaceniu 150 rs (+ 500 rs za doladowanie) i juz bylismy wlascicielami kart SIM. Niestety karty trzeba bylo jeszcze aktywowac.
Wlasciciel zapewnil nas, ze potrwa to kilka minut, zainkasowal pieniadze, telefon schowal do szuflady i znaiknal pod pretekstem aktywacji kart. No wiec czekamy, i czekamy, i czekamy... Po godzinie zaczelismy sie niecierpliwic. Wowczas pan od lanserki powiedzial, ze potrwa to tylko jeszcze 4 minuty. Niestety nasza cierpliwosc sie juz skonczyla. Stanowczo zarzadalismy zwroty pieniedzy i telefonow. Wowczas stal sie cud - wrocil wlasciciel, telefony wrocily do nas, byly aktywne i gotowe do pracy. Podsumowujac - zakup kart zajal nam cos ponad 1.5 godziny.
Cieszę się, że w dobrym zdrowiu dotarliście do celu. Dzięki za opis i zdjęcia. Internet pewnie tylko w kawiarenkach internetowych? Życzę Wam dużo wrażeń,
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
dzekoo